Kto z nas czasem nie myśli o odległej przyszłości? W taką właśnie przenosi nas film pod tytułem „Zabójcze maszyny”. Wchodzimy w świat, w którym nie ma miast, bo zmieniły się w ogromne maszyny polujące na mniejsze miasteczka. Chcą wchłonąć je i posiąść ich surowce. A wszystko zaczęło się od strasznej wojny, podczas której ludzie użyli wielkiego działa strzelającego pociskami elektromagnetycznymi. Działo nosiło nazwę Meduza, a pocisków wystrzelono tak dużo, że zakłócone zostało pole magnetyczne planety. Kontynenty przemieściły się i dotychczasowy świat przestał istnieć. Zabrakło pożywienia i miasta zmieniły się w poszukujące go i przemieszczające się maszyny. Wszystkie przyjęły taktykę wchłaniania mniejszych miast i ich zasobów, bo tylko tak mogły przeżyć. Jedną z najbardziej drapieżnych maszyn jest Londyn. Dowodzi nim Magnus Crome, którego prawą ręką jest antropolog Thaddeus Valentine. Ale działania Londynu nie służą jedynie przetrwaniu. Z każdego wchłoniętego miasta konfiskuje on technologię pradawnych. Do Londynu przybywa Hester Shaw chcąca uśmiercić Thaddeusa za rzekomo popełnione przez niego zbrodnie. „Zabójcze maszyny” urzekają realizmem futurystycznego świata. Efekty specjalne zapierają dech i są na najwyższym poziomie. Zachwyca choćby pierwsza scena filmu, w której Londyn wchłania małe górnicze miasteczko razem z jego zasobami węgla i soli. Poruszające się miasta robią niesamowite wrażenie. Pomysł karkołomny, ale zrealizowany z pełnym sukcesem. Akcja filmu jest bardzo szybka i dynamiczna. Momentami wręcz zbyt szybka. Przydałaby się chwila oddechu i czasu na nacieszenie oczu pięknem ruchomych miast wraz z ich największymi zabytkami. Sama opowieść jest bardzo prosta i niczym nie zaskakuje. „Zabójcze maszyny” warto zobaczyć głównie dla niepowtarzalnych efektów specjalnych.